+3
zew wysokości 12 września 2014 00:15
Druga część posta dotyczącego czerwcowej wyprawy na Lofoty, enjoy ;)



Po trzech godzinach płynięcia promem z Bodø dotarliśmy do wyspy Moskenesøya a dokładniej do miejscowości Moskenes. Trzeba tu dodać, że norweskie promy są bardzo wygodne (eleganckie i miękkie siedzenia, przestronny pokład, restauracja itp.) oraz pojemne (3 pokłady na samochody, bez problemu są w sanie przewieźć kilka ciężarówek) . Niestety, są również drogie, jak wszystko w krainie fiordów. Prom przybił do brzegu, wraz z Mariuszem szczęśliwie przedarliśmy się przez tłumy turystów, aut, ciężarówek, przyczep campingowych, camperów i stanęliśmy na Lofockiej (ciekawe, czy takie słowo istnieje?) ziemi. Przeszliśmy kawałek dalej i promowy zgiełk zamienił się w ciszę i spokój dalekiej Norwegii.



Hej, w drogę!

Ruszyliśmy na początku asfaltówką a następnie górskim szlakiem w stronę chatki Munkebu. Tego dnia pogoda nam nawet dopisała, niebo było zachmurzone, czasem wyglądało słońce ale nie padał deszcz. Z rozkoszą oddychaliśmy czystym, norweskim powietrzem i podziwialiśmy wspaniałe widoki.



Widok na Hermannsdalstinden 1029 m, najwyższy szczyt wyspy Moskenesøya.

Dotarcie do chatki zajęło nam dużo więcej czasu niż przewidziałem. Znajduje się ona zaledwie na wysokości ok 400 m n.p.m. a żeby do niej dojść nie raz musieliśmy przedzierać się przez spore łaty śniegu. W planach mieliśmy zdobycie najwyższego szczytu wyspy, który jest widoczny na zdjęciu powyżej. 1029 m, wysokość wydawała by się jak w naszych Beskidach, nie powinno powalać. To co zobaczyliśmy, przerosło nasze najśmielsze oczekiwania, śnieg, lód, i szczyt na miarę Alp. Bez raków i czekana nie było co próbować, oczywiście, daliśmy sobie spokój. Schronisko Munkebu było zamknięte, ponoć trzeba wziąć klucz od Lofockiego oddziału Turlagu (ichniejsze PTTK). Na nasze szczęście otwarty był schowek na drewno i inne sprzęty. Schowaliśmy się tam przed lodowatym wiatrem i na tyle się rozgościliśmy, że zostaliśmy tam na noc (jaka noc, chyba tylko na zegarku, ponieważ cały czas było tak samo jasno). Rankiem pogoda zdecydowanie się pogorszyła, schodziliśmy w mgle oraz w strugach deszczu. Mokrzy, ale z dobrym nastawieniem zeszliśmy do Moskenes, skąd kawałek asfaltówką do Å (czytaj "O", NIE "A"!!!), czyli miejscowości o najkrótszej nazwie na świecie :).



Å, ponoć miejscowe władze mają problem, ponieważ turyści często kradną tabliczkę.

W Å przeszliśmy przez miasteczko, na południowy kraniec, gdzie kończy się droga. Widzieliśmy tam kilka namiotów oraz wspaniałe widoki na południowy kraniec wyspy. Norweskie prawo dostępu zezwala na rozbijanie namiotów, byle to było 150 m od zabudowań, nie trwało dłużej niż 3 dni i nie sprawiało problemów właścicielowi terenu.



A dalej na południe już nie ma drogi...

Zobaczyliśmy również z bliska słynne dorsze, które suszą się na Lofotach na świeżym powietrzu (czyli w deszczu, słońcu i na wietrze). Muszę przyznać, że setki ryb wiszących na drewnianych żerdziach robią niesamowite wrażenie. Koneserów tego przysmaku, który nazywa się Sztokfisz muszę jednak rozczarować. Niestety Szanowni Państwo, ale Norwedzy nic sobie nie robią z tego że na suszących się rybach siedzą sobie mewy, podjadają je oraz na nie sr*ją. Następnie Norki zbierają te przysmaki (ryby oczywiście) i sprzedają za grube korony. Smacznego...



Sztokfisz, w dotyku twarde jak kamień, nie wiem jak da się coś takiego pogryźć...

Następnie zaczęliśmy kombinować, jak by tu się dostać do mieściny o nazwie Reine. Ponieważ szkoda nam było kasy na miejscowy autobus, który i tak jeździł tylko parę razy dziennie (następny miał być za półtorej godziny), zdecydowaliśmy się na stopa. Jako że podchodzenie i pytanie potencjalnych "ofiar" działa lepiej niż wyciągnięty przy drodze kciuk podbiliśmy do starszej pary, jak się okazało Niemców na emeryturze, którzy bez problemu zgodzili się nas podrzucić swoim camperem. Przedtem jednak, chcieli przejść się jeszcze po Å, poszliśmy razem z nimi, przy okazji zafundowali nam drożdżówki cynamonowe - lokalny przysmak.



Johannes oraz Rosi (robiła zdjęcie), przemiła starsza para :)

Nasi dobroczyńcy mieli wspaniały pomysł na spędzanie jesieni życia. Kupili campera i jeździli nim po Europie. W Norwegii zamierzali spędzić około miesiąca. Pokazali nam wyposażenie swojego mobilnego domu. W środku mieli łóżka, kuchnię, prysznic, toaletę, ogrzewanie gazowe, czyli wszystko co potrzebne do komfortowego podróżowania. W bagażniku wieźli rowery, wędki, sprzęt do chodzenia po górach. Nic tylko pozazdrościć, jak dożyję emerytury (wtedy w Polsce wiek emerytalny zapewne wyniesie 101 lat) , to też tak zrobię :). Niemcy mogą sobie pozwolić na podróżowanie po 70, pytanie co mają tu powiedzieć nasi biedni emeryci, którym ledwo na lekarstwa wystarcza, ale co kraj to obyczaj...
Wracając do milszych spraw, zapakowaliśmy się w niemieckiego campera i ruszyliśmy do Reine.



Reine

Tam wymieniliśmy się kontaktami, dostaliśmy zaproszenie do domu w zachodnich Niemczech i pożegnaliśmy się z Johannesem i Rosi. Niestety, po chwili zaczęło padać, posiedzieliśmy więc pod jakimś daszkiem, pomarudziliśmy trochę na Norweską pogodę, po czym zgodnie z zasadą "Nie ma złej pogody, są tylko nieodpowiednie ubrania" ruszyliśmy twardo przed siebie. Pogoda była iście Norweska, padało, przestawało padać, wydawało się, że chmury się rozwieją, przebijało się trochę słońca po czym znów zaczynało padać itd.



Za tymi górami jest już ocean

Przeszliśmy się kawałek dalej, wzdłuż drogi, po czym wspięliśmy się na niewielką górkę, na szczycie której było... boisko. Korzystając z kawałka płaskiej trawy rozbiliśmy namiot zjedliśmy co nieco i zdrzemnęliśmy się chwile.



Namiot na boisku zawsze spoko :)

Nazajutrz musieliśmy popłynąć pierwszym porannym promem, aby zdążyć na pociąg do Trondheim. Zebraliśmy więc nasze manatki i wynieśliśmy się z Reine w stronę Moskenes. Tam chcieliśmy wziąć prysznic, byliśmy po 3 dniach nie mycia się, a przed podróżą powrotną umyć się jednak by się wypadało. Poszliśmy zapytać się na camping w Moskenes, czy była by możliwość wykupienia samego skorzystania z prysznica. Tu się trochę zawiodłem na Norwegii, ponieważ Pan z recepcji nam odmówił i powiedział że jeśli chcemy wziąć prysznic to musimy być gośćmi campingu i koniec... Rozbicie namiotu kosztowało 150 NOK!
Niestety, byliśmy trochę przyparci do ściany, wyjściem było zapłacić i umyć się, albo nie zapłacić i śmierdzieć jak należy przez całą podróż do Polszy. Bardzo zniechęceni ale też zmęczeni zwyczajnie nie mieliśmy siły, żeby szukać alternatywy, zapłaciliśmy więc i skorzystaliśmy z upragnionego prysznicu. Niesmak jednak pozostał. Przynajmniej posiedzieliśmy sobie trochę w ciepłej kuchni rozmawiając z innymi turystami. Ciężko było połapać się kiedy należy iść spać, cały czas było jasno...



Zdjęcie robione o 24, Słońca nie widać ponieważ jest za chmurami :)

Podziwialiśmy kolejną białą noc, po krótkiej drzemce poszliśmy do przystani na pierwszy prom, który odpływał o 6 rano. Pożegnaliśmy deszczowe Lofoty i ruszyliśmy w podróż powrotną do Polski. Gdyby pogoda nam dopisała, wrażenia zapewne były by dużo lepsze, ale nie zawsze można mieć wszystko. To jednak wcale nie oznacza, że było źle, bo było super! Każda podróż jest Cię w stanie nauczyć dużo więcej, niż zwyczajne siedzenie w domu. Ale jeszcze trochę o powrocie do kraju...



Ha det bra (Norweskie do widzenia) Lofoty! Jeszcze tu wrócę ;)

Prom szczęśliwie dotarł do Bodø, gdzie czekając na pociąg pozwiedzaliśmy chwilę miasto. Niby daleko na północy, ale z porządnym centrum handlowym, lotniskiem, sklepami, informacją turystyczną. Poszwędaliśmy się chwilę i wsiedliśmy do powrotnego pociągu. Tym razem jechaliśmy za dnia, więc mogę coś opowiedzieć z tej podróży, udało mi się jej nie przespać. Po pierwsze to tunele, dużo tuneli, bardzo dużo tuneli. Na trasie Bodø <-> Trondheim jest ich ponad 100! Norki się nie pierniczą i jak jest góra to nie robią objazdu tylko wiertają tunel i heja przez górę!



Tunele, tuneli tak wiele.

Przejechaliśmy również koło podbiegunowe, w momencie gdy je mijaliśmy pociąg zwolnił (normalnie zasuwał ponad 100 km/h) a przez głośnik powiedziano pasażerom, że właśnie mijamy koło polarne.



Budynek i charakterystyczny globus na kole podbiegunowym.



Moim skromnym zdaniem, gdy świeci Słońce Norwegia jest najpiękniejszym krajem na świecie!

Pociąg śmigał sobie dalej, robiliśmy zdjęcia, rozmawialiśmy z norwegami, zatrzymywaliśmy się na stacjach. Na jednej zeszło trochę dłużej, ponieważ musieliśmy puścić pociąg jadący zna przeciwka. Obsługa wraz z motorniczym skorzystała z okazji i wyskoczyła na szybkiego dymka :) My również skorzystaliśmy z okazji i wyskoczyliśmy z pociągu rozprostować kości.



Przerwa na fajkę musi być...



NSB czyli norweskie ciapągi

Poinformowano nas przez głośniki, ze pociąg ma 10-cio minutowe opóźnienie po czym ruszyliśmy dalej mijając kolejne góry, rzeki i lasy. Trafiła nam się również mała niespodzianka, patrz na zdjęcie :).



Piękna tęcza!

Wygodna i miła podróż pociągiem niestety się zakończyła i rozpoczął się mniej wygodny i miły okres, czyli czekanie na samolot. Musieliśmy przekiblować noc, niestety w Trondheim i okolicach lało jak z cebra. Zdecydowaliśmy się wysiąść na stacji przy lotnisku, aby nazajutrz nie mieć problemów z dojazdem. Długo szukaliśmy miejsca na rozbicie namiatu, wszędzie były albo pola, na których jest to nie legalne albo gęstę haszcze, no i wszystko było mokre. W końcu rozbiliśmy się na jakimś bardziej ukrytym kawałku asfaltu, który zapewne służył jako parking. Jak psy...



Podróżowanie to nie tylko cud, miód i orzeszki, czasem jest ciężko...

Z rana opuściliśmy miejsce naszego biwaku i przenieśliśmy się na lotnisko, gdzie czekaliśmy na samolot. Niestety, pogoda nie rozpieszczała i lało jak należy. Dopiero wieczorem, tuż przed odlotem rozpogodziło się. Pożegnaliśmy Norweską ziemię i polecieliśmy do Polski, tym razem lot był spokojny, bez bijatyki na pokładzie :).



Do zobaczenia Norge!

Zdjęcia w większości by Mariusz Zioło.


Teraz trochę dla ciekawskich, ile taki wyjazd nas kosztował, ceny na osobę:

Samolot Gdańsk -> Trondheim 34 zł,
Samolot Trondheim -> Gdańsk 54 zł,
Bagaż rejestrowany (1 na 2 osoby) 126 zł,
Koleje Norweskie, Trondheim -> Bodø -> Trondheim 100 zł,
Prom Bodø -> Moskenes -> Bodø 180 zł,

W Norwegii spędziliśmy 5 dni.

To tyle jeśli chodzi o ceny transportu, wychodzi prawie 500 zł, jak na dotarcie za koło podbiegunowe i z powrotem to szału ni ma :). Musieliśmy jeszcze dojechać z Bielska-Białej do Gdańska co kosztowało nas 50 zł w jedna stronę.
Do tego płaciliśmy jeszcze 35 zł od osoby za camping, 20 zł za gaz i kupiliśmy w Norwegii chleb, reszta jedzenia była przywieziona z Polski.

To by było na tyle, pytania, niejasności? Komentujcie śmiało!

Zapraszam na mojego bloga ;) http://zewwysokosci.blogspot.com

Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

chriss 14 września 2014 23:41 Odpowiedz
Super wyjazd! Gratuluję! :))) No i pozdrawiam z okolic Bielska-Białej ;)
nada 17 września 2014 09:08 Odpowiedz
Również w czerwcu tego roku byliśmy na Lofotach. Szczęśliwie nam przez 3dni dopisała słoneczna pogoda, jednakże ponoć dzień przed naszym przybyciem całkiem mocno padał deszcz z gradem. Szkoda, ze nie wspieliście się na Reinebringen -cudne pocztówkowe widoki.